Legenda a raczej anegdota o topielcu z młyna
Duch z młyna
Mieliśmy już legendę o białej damie oraz o domu, w którym straszy. Teraz czas na kolejne interesujące miejsce związane z duchami. Młyny miejskie i historia topielca. Chleby, bułki, makarony czy też najzwyklejsza mąka. Każdy z nas kojarzy te produkty z półek sklepowych. Czy jednak zastanawiamy się, kto je wyprodukował? Jak trafiły do sprzedaży, a następnie na nasze stoły? Obecnie próżno szukać młynów wodnych czy wiatrowych. Niekiedy można je spotkać w skansenach. Czasami pełnią funkcję małych muzeów, gdzie można zobaczyć, jak kiedyś wyrabiano mąkę, z której powstało pieczywo. Nierzadko przechodząc obok takich budynków, nie jesteśmy świadomi ich dawnej funkcji. Czasem świadczy o tym jedynie nazwa ulicy bądź w tym przypadku wyspy. Podzielę się z Wami pewną zasłyszaną dawno temu anegdotą o topielcu. Duch z młyna i nawiedzony młyn. Posłuchajcie.
Tło historyczne
Historia ta wydarzyła się miejsce dawno temu. Rozrastające się miasto potrzebowało nowych terenów, toteż już dawno wyszło poza obręb wysp. Wytyczono też główny plac handlowy wraz z pomocniczymi targowiskami; wybudowano mury mające na celu obronę mieszkańców przed potencjalnymi agresorami, a i sama zabudowa coraz bardziej się zmieniała. Początkowe drewniane domy powoli były zastępowane ceglanymi, bogato zdobionymi kamienicami.
Nowe młyny
Szybki wzrost ludności powodował jednak pewne problemy, przede wszystkim z żywnością czy raczej z jej niedostatkami. Wokół było co prawda sporo żyznych pól, na których królowały wszelakie zboża, co rusz przywożone do grodu, jednak ówczesne młyny nie były w stanie zmielić wciąż rosnącej ilości ziarna.
Aby zapobiec potencjalnemu kryzysowi już wcześniej zaplanowano rozbudowę ówczesnych młynów a także budowę nowych. Postanowiono zamontować też nowoczesne maszyny. Wybór lokalizacji na nowe budynki był dość oczywisty. Jedna wyspa, którą opływała rzeka, nadawała się wprost doskonale. Spiętrzono wody, budując coś na podobieństwo jazu, wygładzono brzegi i przystąpiono do budowy. Konstruowane młyny wodne, których koła młyńskie miał napędzać wartki nurt, miały zapewnić bezproblemowy przemiał zbóż.
Problemy z budową
Jednak już na początku robotnicy napotykali pewne problemy. A to grunt nie był do końca utwardzony, przez co należało wykopać głębszy dół pod fundamenty, innym razem dostarczono popękane czy wręcz spróchniałe drewniane bale konstrukcyjne. Zdarzały się także dosyć dziwne wypadki, o których coraz głośniej było wśród pracowników budowlanych. Zazwyczaj tyczyło się to wadliwych materiałów budowlanych czy różnym przypadłościom budujących nowe budynki, które uniemożliwiały im prace. Jednak finał zazwyczaj był podobny – jeszcze więcej plotek. Ludzie zastanawiali się czy przypadkiem nam nowymi młynami nie ciąży jakieś fatum. Dyskutowali czy przypadkiem ktoś nie rzucił jakiejś tajemniczej klątwy, która uniemożliwić ma kontynuowanie prac. Pojawiły się także opinie, że jest to nawiedzony młyn.
Klątwa czy zwyczajny pech?
Początkowe luźne rozmowy w dość zamkniętym i małym kręgu pracowników branży budowlanej wychodziły poza ich środowisko co wprawiło w małą konsternację fundatorów. Postanowili działać. Najpierw sprawdzili wszystkie plotki oraz ich źródła. Nie doprowadziło ich to na żaden sensowny trop. Pewnego dnia jeden z majstrów rzucił nieco światła na tę zawiłą sprawę. Od jakiegoś czasu robotnicy z jego brygady nie przychodzili do pracy wczesnym rankiem. Kiedy wypytał ich o powód zawsze wymigiwali się od odpowiedzi. Dopiero kiedy zdenerwowany zmusił do mówienia młodego czeladnika to okazało się, że ekipy brygad boją się przebywać na wyspie o zmroku lub wczesnym rankiem, przed drugim pianiem koguta. Mówili o duchu topielca z młyna.
Fundatorzy zaskoczeni takimi informacjami zaczęli drążyć temat. Wypytywano czy nikt z ekip budowlanych nie zniknął lub co gorsza zginął o czym nie wiedziałby majster danej brygady. Sprawdzono tymczasowo zatrudnionych a nawet wypytano okolicznych mieszkańców czy nie widzieli bądź nie słyszeli czegoś co odbiegać mogło od dźwięków miasta. Nie przyniosło to jakikolwiek rezultatów. Kolejne dni przynosiły coraz więcej zaskakujących doniesień. Ktoś słyszał pracę koła młyńskiego w starym młynie tuż po północy, ktoś inny donosił o dziwnych jękach i szlochu unoszących się znad wody. Jeszcze bardziej zaskakujące nowiny dotyczyły stukotu młotka przybijającego w nocy gwoździe. Wszystkie te rewelacje miały jedną wspólną cechę – miejsce skąd dochodziły wspomniane odgłosy.
Plotka
Wieść gruchnęła i na ekipy budowlane padł blady strach. Pracownicy grozili odejściem, jeśli sprawa topielca z młyna szybko się nie wyjaśni. Zaczęli już otwarcie mówić o budynku jako nawiedzony młyn. Na nic zdało się podniesienie stawek. Sukcesywnie odmawiali pracy. Wszędzie szukano pomocy jak rozwiązać problem a nawet dano na mszę za duszę zmarłego. Na nic jednak były wysiłki fundatorów młynów. Duch z młyna jak straszył tak straszył. Pewnego dnia starsza kobieta, której syn pracował na budowie, zasugerowała, aby sprawdzić czy w dole rzeki nie odnaleziono ciała. Jeżeli tak, to należało pochować nieszczęśnika w poświęconej ziemi a następnie zapalić gromnicę i czuwać przy niej aż do rana. Wtedy dusza, jak twierdziła, znajdzie spokój.
Poszukiwania topielca
Od razu wyruszono na poszukiwania. Po dwóch dniach okazało się, że faktycznie ktoś odnalazł ciało topielca, które jednak było już dosyć mocno nadgryzione przez ryby i inne zwierzęta a do tego znajdowało się w znacznym stanie rozkładu. W obawie przed potencjalnym źródłem epidemii ciało spalono a kości i prochy złożono w niedużej mogile przy brzegu. Po tej informacji natychmiast wezwano księdza oraz grabarzy, którzy przenieśli szczątki, które pochowano na pobliskim cmentarzu. Zgodnie z sugestią starzej kobity czuwano do świtu nad gromnicą.
Rozwiązanie tajemnicy
Kolejne dni wlały nieco otuchy w serca budowniczych. W nocy nie słyszano żadnych niepokojących dźwięków i tak już było przez kilka następnych aż w końcu zapomniano o całej sprawie. Nawiedzony młyn nagle przestał straszyć. Niekiedy tylko w pochmurną noc, kiedy księżyc jest w nowiu duch z młyna wychodzi z wody i przygląda się powstałemu młynowi by po chwili wrócić i zanurzyć się w otchłani rzeki. Kim był ów nieszczęśnik? Tego nigdy się nie dowiedziano. Przypuszczalnie w pierwszych dniach robót, kiedy na budowie kręci się wiele osób nikt nie zauważył jak młody, nikomu nieznany robotnik wpadł do rzeki, której silny nurt pochłonie każdego, nawet wprawnego pływaka.